Nie jestem blogerką piszącą o podróżach. Myślę jednak, że w kontekście budowania marki osobistej pokazanie swojego lifestylu, dzielenie się pasjami, jest jak najbardziej w porządku.
Bari to był mój prezent dla samej siebie na urodziny. To jednocześnie podróż do ukochanych Włoch, jak i podróż wewnątrz siebie. Przystanek stop, który najlepiej zrobić w sprzyjających okolicznościach.
W związku z tym, że już podczas relacji z Włoch wiele osób pytało mnie o różne logistyczne sprawy i samotne podróżowanie, to w tym wpisie pokażę Ci kulisy organizowania takiej wycieczki.
Pierwszy krok: lot
Wiele lat temu nauczyłam się, żeby bilety lotnicze bookować jako pierwsze z wyprzedzeniem około 3-4 miesięcy. Wówczas można uzyskać najlepszą cenę. Od kilku lat do rezerwacji lotów korzystam z aplikacji KIWI.com. Loty sprawdzam w różnych miejscach i jeśli cena różni się o ok. 20-40 zł, to i tak wybieram kiwi.com. Lot do Bari kupowałam podczas świąt Bożego Narodzenia 2022 i zapłaciłam za niego 281,60 zł (w dwie strony). Z aplikacją Kiwi mam zawsze priorytetowy boarding na lotniskach, odprawę robioną za mnie (nie muszę pamiętać w jakim czasie ją zrobić) i wszystko w aplikacji na komórce (nie muszę szukać miejsc do drukowania biletu).
Drugi krok: noclegi
Zazwyczaj noclegi zamawiam przez booking.com. Czym kieruję się przy wyborze? Przede wszystkim opiniami i wysokością ocen w poszczególnych kategoriach. Po wtóre lokalizacją: chciałam, żeby było w pobliżu atrakcji oraz w przystępnej odległości od dworca. Z doświadczeń podróżniczych wiem, że dobrze jest mieć wynajęte miejsce ok. 10-15 minut od dworca, a nie przy samym dworcu, gdzie wieczorami zwykle jest niebezpiecznie (to naprawdę obserwacje z wielu miast).
Kolejna ważna rzecz przy wyborze noclegu to termin rezygnacji z oferty. W ogóle nie korzystam z ofert bezzwrotnych, mimo że często bywają tańsze. Im późnej jest możliwość rezygnacji, tym lepiej. Miałam kiedyś sytuację odwołanego lotu oraz dochodzenie pobranej kwoty za zarezerwowany apartament. Droga przez mękę.
Ostatecznie zdecydowałam się na apartament San Marco 56 i to był naprawdę świetny wybór. Spełniał wszystkie moje kryteria i jeszcze więcej, ale o tym napiszę później. Cena: 1236 zł.
Dlaczego nie hotel? Od kilku lat wybieram apartamenty głównie dlatego, że przez te kilka dni pobytu w danym miejscu mogę mieć namiastkę domu. Z drugiej strony potrzebuję wolności. Poza tym najczęściej trafiam na bardzo zaangażowanych i pomocnych gospodarzy. Mam wrażenie, że dają od siebie o wiele więcej niż obsługa hotelowa.
Trzeci krok: o co warto zadbać przed wyjazdem
Ubezpieczenie
W krajach europejskich zawsze mam przy sobie Europejską Kartę Ubezpieczenia Zdrowotnego. Tym razem wyrobienie jej zostawiłam na ostatnią chwilę, bo poprzednia już straciła ważność. Całość w NFZ trwała 3 minuty.
Zazwyczaj wykupuję też dodatkowe ubezpieczenie turystyczne. Robię to za pomocą mojego prywatnego konta bankowego. Całość zajmuje kilka minut. Koszt ok. 25 zł. To niewielka kwota, a ja jestem spokojna.
W czasach pandemii i niespokojnej sytuacji geopolitycznej obowiązkowo rejestruję też swój wyjazd na stronie Odyseusz.msz.gov.pl. Rejestracja trwa moment, a w razie czego moja rodzina będzie miała szansę zdobyć informacje o mnie.
Covid-19
Należy pamiętać, że wciąż żyjemy w czasach pandemii. Na bieżąco sprawdzałam na stronach Ministerstwa Spraw Zagranicznych, jakie są zasady podróżowania do Włoch. Niestety każde państwo ustala swoje reguły, więc jak jedziesz gdzieś indziej, to za każdym razem musisz wiedzieć, co obowiązuje podróżujących. W przypadku mojego lotu do Włoch nie musiałam pokazywać aktualnych szczepień czy też negatywnych testów na koronawirusa.
Bagaż
Zawsze sprawdzam wymiary bagażu podręcznego, bo na krótkie wyjazdy jeżdżę tylko z nim. Te wymiary są istotne, bo każda linia lotnicza ma swoje. Walizkę kupiłam opierając się o te najbardziej rygorystyczne, aby nie musieć za każdym razem zmieniać walizki.
A skoro podróżuję z bagażem podręcznym, to czas wypisać, co ze sobą zabieram, bowiem tutaj jest ważna ograniczona ilość miejsca jak i waga. Zazwyczaj biorę:
- 2 pary spodni (jedne mam już na sobie)
- odpowiednią do dni ilość koszulek
- 2 bluzy (jedną mam na sobie)
- bieliznę
- 1 lekką sukienkę
- płaszcz przeciwdeszczowy (nawet składna parasolka jest za duża i za ciężka)
- kosmetyki w ograniczonych pojemnościach
- chusteczki higieniczne (jakoś zazwyczaj miewam karat)
- powerbank do telefonów
- lekką książkę (dobra na momenty czekania, zwłaszcza na lotniskach)
- okulary przeciwsłoneczne
- buty (zazwyczaj lekkie i sportowe)
Informacje podróżne
Ostatni element to poszukiwanie informacji na blogach podróżniczych. Tutaj też dla mnie mniej znaczy lepiej. Nie latam po 50 stronach, ale skupiam się na 2-3. W przypadku Bari najbardziej podobały mi się wpisy na blogu Kierunek Włochy i to na nich głównie się skupiłam planując swoje aktywności.
Około 2 tygodnie przed wylotem zaczynam również monitorować pogodę w miejscu, do którego zmierzam. Sprawdzam też dane historyczne. To pozwala mi odpowiednio przygotować się do wyjazdu.
Bari – mój czas dla samej siebie
Dzień 1. Przylot, zameldowanie, zwiedzanie
O samym locie niewiele napisać mogę, bo większość przespałam. Generalnie dobrze czuję się w powietrzu, nigdy nie miałam jakichś wyjątkowo trudnych turbulencji, więc po prostu czuję się bezpiecznie.
Z lotniska im. Karola Wojtyły w Bari do dworca Bari Centrale chciałam dotrzeć pociągiem. Czekało jednak na mnie zaskoczenie: tego dnia pociągi niestety nie odjeżdżały. Była zabezpieczona komunikacja zastępcza: autokar. I to też było OK. Pół godziny później byłam już na dworcu głównym.
Z dworca kierowałam się wprost do Bari Vecchia, gdzie miałam wynajęty apartament. Większość trasy to główna i najdroższa ulica w Bari ze sklepami takich marek jak Gucci, Prada, Trussardi…
Apartament znajdował się w centrum starego miasta, a jego znalezienie nie było trudne. W międzyczasie otrzymywałam już pierwsze wiadomości od właściciela ze wskazówkami, abym na pewno się nie zgubiła. Zameldowanie było bezkontaktowe, chociaż, gdy pobierałam klucze ze skrytki, pojawiła się sympatyczna starsza pani, która pomogła ze wszystkim. Jak się później okazało to babcia właściciela. Apartament był bardzo czysty, pachnący, jasny i wygodny. Piękna sypialnia, niewielki balkon z stoliczkiem i krzesłami, w oddzielnym pomieszczeniu aneks kuchenny i dodatkowa kanapa do spania, a do tego jeszcze łazienka. Generalnie duże zaskoczenie na plus.
Po chwili odpoczynku zdecydowałam się na spacer. Chciałam poznać okolicę tym bardziej, że według mapy do większości znanych miejsc miałam od kilku do 400 metrów. Tego popołudnia moim celem był głównie spacer promenadą nad Morzem Adriatyckim. Moja podróż rozpoczęła się od katedry San Sabino, gdzie dłuższą chwilę siedziałam na schodach delektując się atmosferą stolicy Apulii. 100 metrów dalej przeszłam do potężnego XII-wiecznego zamku Castello Normanno-Svevo. Chciałam kupić lody, ale kolejka była zbyt długa, więc przeszłam wokół zamku na promenadę ciągnącą się tuż przy Adriatyku. Całość jest pięknie zagospodarowana, wiele ławeczek zachęca do chwili wytchnienia. Piękny widok rozciągał się zwłaszcza z molo. Mogłam podziwiać morze oraz panoramę Bari.
Widząc w oddali diabelski młyn postanowiłam spełnić swoje marzenie z dzieciństwa i w końcu przejechać się na karuzeli. To był świetny pomysł, chociaż jak na 3 okrążenia 10 Euro to ciut dużo. Jednak nie przyjechałam tutaj oszczędzać, a widoki i doznania wynagrodziły wszystko. Zwłaszcza widoki, bo właśnie zachodziło słońce. Byłam zachwycona.
Zmierzch nad Bari przypominał mi sceny niczym z obrazów impresjonistów. Jako, że kocham ten okres w sztuce, od razu pokochałam i Bari.
Napełniona tymi widokami ruszyłam w poszukiwaniu miejsca na kolację. Wybór padł na pizzerię, która była pełna klientów. Okazało się, że na wolny stolik też musiałam dłuższą chwilę poczekać. Pizzeria działa od 1820 roku, chwalą się, że jadła u nich sama Julia Roberts. Zamówiona pizza była naprawdę znakomita, zaś obsługa miła i sprawna. Po obfitej kolacji ruszyłam w stronę apartamentu.
Dzień 2. Każdy ma swoje „po co”
Nie uwierzysz! Drugiego dnia obudziłam się dopiero o 13:00. Od rana pisał do mnie właściciel, chcąc wytłumaczyć, gdzie mam udać się na śniadanie i był już lekko zaniepokojony moim milczeniem. Ja jednak nie karałam siebie za tak długie spanie. Najwidoczniej mój organizm tego dokładnie potrzebował. Na tym wyjeździe naprawdę do niczego nie zamierzałam się zmuszać. Jeśli coś miałam robić, to tylko dlatego, że właśnie tego chciałam.
Z apartamentu wyszłam dopiero około 15:00. Zaczęłam od zwiedzania najbliższej okolicy. Nie do końca pamiętam, jak minęło mi to popołudnie. To przede wszystkim zdjęcia przypominają mi o tym, co wówczas robiłam.
Wieczorem mój host zarezerwował mi stolik w lokalnej restauracji. Super wybór, piękne położenie miejsca i fajna atmosfera. Jedyny minus: trudno się porozumieć po angielsku. Mimo, że menu było przetłumaczone na angielski, to kelner nie wiedział, co chcę zamówić. Ostatecznie jedno danie było z karty, a drugie kucharz przygotował specjalnie dla mnie spoza. Było smacznie. Przy płaceniu rachunku też niespodzianka: zapłaciłam kilka Euro mniej niż wynosił oficjalny rachunek.
Dzień 3. Alberobello i Locorotondo
Nasycona Bari, kolejny dzień postanowiłam spędzić w innych miejscowościach Apulii. Mój host zaproponował mi Alberobello. Czytałam też o tym miejscu na blogu Kierunek Włochy.
Gospodarz podpowiedział, abym ściągnęła aplikację Trainline, dzięki której można zarezerwować przejazdy koleją we Włoszech. Jest naprawdę prosta w użytkowaniu, a bilet generuje się zaraz po opłaceniu (uwaga: jest zazwyczaj ciut droższy niż w przydworcowych TicketMachinach). Konduktorowi wystarczy pokazać wygenerowany bilet na smartphonie, nie trzeba go nigdzie drukować. Posiadanie aplikacji jest też ważne, bo w większości mniejszych stacji dworcowych nie ma już osób sprzedających bilety w okienkach, a na niektórych przystankach nie ma też biletomatów.
W związku z tym, że linia kolejowa do Alberobello jest w remoncie zaistniała konieczność przejazdu autobusem. Przystanek jest z tyłu dworca, ale dla osób niezorientowanych może być trudny do odnalezienia. O pomoc we wskazaniu poprosiłam panów sprzątających ulice. Okazało się, że jeden z nich nieźle mówił po angielsku i od razu wskazał mi właściwe miejsce. Taka rada: w miejscach, gdzie jest pełno turystów, warto o drogę pytać osoby obsługi a nawet policjantów.
Na przystanku spotkałam parę Anglików, których dzień wcześniej widziałam na kolacji w restauracji. Też jechali do Alberobello. Zanim przyjechał właściwy autobus, porozmawialiśmy ze sobą kilkanaście minut. Stwierdzili, że podziwiają mnie za samotne podróżowanie i za odwagę. Być może odwaga jest potrzebna, jednak sama podróżuję do miejsc „bezpiecznych”, nie prowokuję też niebezpiecznych sytuacji.
Alberobello mnie zachwyciło. Dosłownie 5 minut od dworca jest skansen z domkami trulli. Trulli, charakterystyczne białe budynki z stożkowatymi dachami pokrytymi szarymi kamieniami, są unikalnym stylem architektonicznym, który można znaleźć tylko w Alberobello i jego okolicach. Zwiedzając to miasto, możesz podziwiać setki pięknych trulli, które są wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Miałam to szczęście, że byłam poza sezonem, więc mogłam spokojnie zrobić zdjęcia, na których nie widać turystów. W dodatku to był naprawdę piękny dzień, chociaż w trakcie dosłownie znikąd na 3 minuty pojawił się grad. Nawet nie zdążyłam zmoknąć, tylko na twarzy poczułam ostra smagania kuleczek oraz miałam ich pełno na ponczo.
Z Alberobello udałam się do oddalonego o 10 minut Locorotondo. Podobnie jak w przypadku Alberobello, architektura Locorotondo jest wyjątkowa i charakterystyczna dla regionu Apulia. Miasto słynie z białych kamienic z klasycznymi białymi okiennicami i stromymi dachami, które tworzą malownicze widoki. Na początek zauroczyła mnie przepiękna panorama, którą mogła podziwiać z pięknego tarasu widokowego na wzgórzu. Później „zagubiłam się” w wąskich uliczkach białego starego miasta. Naprawdę włoski klimat jest tutaj wyjątkowy.
Wróciwszy z Locorotondo do Alberobello raz jeszcze przeszłam się, aby ostatni raz spojrzeć na trulli. To takie moje symboliczne pożegnanie z tym miejscem. Napełniona tym widokiem wróciłam na stację.
Informacja dla podróżujących: na stacji warto być wcześniej, bo rozkłady jazdy są naprawdę umowne. Kolejna rzecz: na przystanku było bardzo dużo osób chcących o tej godzinie wrócić do Bari. Na pierwszy rzut oka nie było szansy, żebyśmy wszyscy zmieścili się do jednego autokaru. Okazało się, że nie trzeba się tym martwić, gdyż w najbardziej obciążonych ruchem godzinach kolej podstawia więcej autobusów. Ja trafiłam do drugiego, a za nim był jeszcze trzeci.
Uwaga kolejna: zawsze miej przy sobie bilet. Korzystałam sporo z kolejowych autobusów i pociągów i za każdym razem była kontrola realizowana przez konduktora lub przez kierowcę. Naprawdę nie ma co się narażać na mandat, gdy bilet kosztuje od 1 do kilku Euro.
Dzień 4. Polignano a Mare i Monopoli
Do Polignano a Mare w końcu pojechałam pociągiem. Jak ktoś narzeka na kolej we Włoszech, to ja nie mam negatywnych doświadczeń. Jechałam nowoczesnymi składami. Elegancko i czysto w środku, co 5 kroków ekran z bieżącymi informacjami, w tym o czasie i trasie podróży, w dodatku również po angielsku. W polskich pociągach czasami się gubię i nie wiem, gdzie mam wysiąść, a tutaj żadnych obaw nie miałam, bo wszystko było na ekranach oraz podawane przez lektora. Duży plus również za gniazdka do ładowania przy każdej parze foteli. Dzięki temu mogłam podratować swoje telefony.
Polignano a Mare to miasteczko zlokalizowane na klifie nad krystalicznie czystą wodą Adriatyku, co sprawia, że widoki na morze są tu naprawdę niesamowite. Od stacji do starego miasta i punktów widokowych jest 7 minut spacerkiem. Już przy pierwszym zagubieniu się trafiłam na miejsce jak z marzeń. Lazurowa woda Adriatyku spokojnie uderzała w skały. Czułam się jak we śnie.
Polignano a Mare słynie z plaży Lama Monachile, uważanej za jedną z najpiękniejszych plaż w regionie Apulia. Znajduje się ona w naturalnej zatoce otoczonej skałami. Trafiłam do niej po kilkudziesięciu minutach. Pewnie byłabym szybciej, gdyby nie przerwy na zachwycanie się widokami.
Nad tą jedną z najsłynniejszych włoskich plaży zmierzyłam się też z dawnym swoim lękiem. Postanowiłam udać się na niezabezpieczony klif. Przypuszczam, że gdyby pogoda była gorsza, nigdy bym się na to nie zdecydowała, ale tego dnia nawet wiaterku specjalnego nie było. Podeszłam pół metra do krawędzi i spojrzałam w kilkudziesięciometrową przepaść pode mną. Woda była niemal przezroczysta i lazurowa. W takich warunkach trudno było czuć strach. Usiadłam tuż przy krawędzi i w zadumie spędziłam kilkanaście minut. W mojej głowie pojawiała się jedynie wdzięczność.
Z Polignano a Mare zaledwie przystanek dalej jest Monopoli. I to miasteczko było ostatnim na mojej liście „must see” w Apulii. Monopoli to malownicze miasteczko także zlokalizowane bezpośrednio nad Adriatykiem, co sprawia, że widoki na morze są tu naprawdę piękne. Wiele z plaż w okolicy jest uznawanych za najpiękniejsze w regionie. Jego białe kamienice, wąskie uliczki i kolorowe łodzie w porcie tworzą malownicze krajobrazy, które są często uwieczniane na zdjęciach i kartkach pocztowych. Zresztą ja sama też zrobiłam kilkadziesiąt zdjęć.
Monopoli słynie z pysznej kuchni apuliańskiej, zwłaszcza z owoców morza, ryb i makaronów. Na szczęście w ciągu dnia wiele restauracji serwuje tradycyjne dania, które z pewnością zadowolą każde podniebienie. Polecam zwłaszcza restauracje na Piazza Galibarti. Skorzystałam z jednej z nich. Oczywiście zamówiłam makaron z owocami morza, a na drugie danie stek z tuńczyka. Kocham owoce morza, ale to stek z tuńczyka podbił całkowicie moje podniebienie. Excellent! Takiej doskonałości nie jadłam nigdy i nigdzie! Gdyby miało to być moje ostatnie jedzenie w życiu, to umarłabym ze świadomością, że już doświadczyłam nieba.
Dzień 5. Bari i czas dla mnie
Jak już napisałam wcześniej, do Bari przyjechałam nie tylko aby wypocząć, czy zwiedzać, ale przede wszystkim, żeby odbudować swoje marzenia. Gdybym miała coś napisać o piątym dniu, to pewnie skupiłabym się wyłącznie nad promenadą nad Adriatykiem, znajdywaniem zakątków w Bari Vecchia, tylko po to, żeby móc zagłębić się w sobie. Do tego oczywiście potrzebny był notes i długopis, bo mimo zagłębienia w sobie, wiele myśli wymagało zapisania.
To tego dnia podjęłam wiele kluczowych decyzji dotyczących mojego życia prywatnego i zawodowego. I wiesz, po raz pierwszy do mnie dotarło, że nie da się funkcjonować przy konflikcie wartości. Moją nadrzędną wartością od dobrych kilku lat jest Wolność i Niezależność. A przez ostatnie miesiące funkcjonowałam zawodowo w sytuacji, gdzie wolna i niezależna się nie czułam. Zauważyłam, że najpierw były delikatne sygnały, że to nie dla mnie, a następnie moja zraniona dusza zaatakowała moje ciało. Depresja. Częste choroby. Dopiero w Bari połączyły mi się kropki.
Mimo, że to był dzień dla mojego wnętrza, to oczywiście pokusiłam się o kolejne przyjemności dla podniebienia. Tak, podczas tego pobytu najwięcej wydałam na jedzenie.
Dzień 6. Powrót
Powrót to jak przejście w dwie godziny z lata do zimy. Opalona musiałam szybko się przestawić na polski klimat. O ile lot do Bari przespałam, o tyle w drodze powrotnej nie było mi to dane. Za mną trzech Włochów, obok mnie dwóch, przede mną kolejnych trzech. Wszystko to koledzy. Do tego wystarczyło piwo zakupione od stewardes, żeby cały samolot był ich. To aż za dużo włoskiego stylu bycia. Prośby o bycie ciut ciszej wystarczały na 5 minut. Tak, to było niewątpliwie mocne domknięcie mojej włoskiej podróży.
Koszty
A skoro jesteśmy już na końcu mojej wycieczki, to czas na podsumowanie finansowe. W Bari nie oszczędzałam, ale też od dawna nie wyrzucam pieniędzy w błoto. Dla mnie takim błotem są okazjonalne pamiątki. Kiedyś z każdej wyprawy przywoziłam: magnes na lodówkę, płytę z lokalną muzyką i lokalną gazetę. Odkąd mam lodówkę w zabudowie, jest Spotify i Internet, nie mam już takiej potrzeby. Przeglądając moje koszty weź pod uwagę to, że byłam sama i poza głównym sezonem turystycznym. Jeśli wybierzesz się z kimś czy z rodziną, większość kosztów niewątpliwie wzrośnie.
W Bari nie kupowałam żadnych biletów wstępu. Większość miejsc jest dostępna za darmo. Najwięcej wydałam na wyżywienie, jednak na włoskiej kuchni oszczędzać nie chcę. Naprawdę ją lubię.
A poniżej podsumowanie finansowe mojego wyjazdu:
– lot w obie strony: 281,60 zł
– apartament w centrum zabytkowego Bari: 1236 zł
– wyżywienie: 15,50 + 4,50 + 1 + 35 + 2,5 + 16,50 + 37,50 + 30 + 22,50 + 8,10 = 173,10 Euro
– bilety kolejowe i autobusowe: 4 + 8,80 + 1,10 + 1,60 + 2,80 + 1,80 + 4,20 + 1 = 25,30 Euro
– Diabelski Młyn: 10 Euro
– parking przy lotnisku Modlin: 110 zł
I co? Zachęciłam Cię do podróżowania? Widzisz, że to nie jest droga i niebezpieczna przygoda?